się na kartach dzisiejszej Ewangelii, ma – prócz oczywistego wymiaru materialnego – głęboki wymiar duchowy, symboliczny, który każe na Jordan spojrzeć nieco inaczej. Przyjrzyjmy się zatem tym wydarzeniom...


Widzimy tłum ludzi nad brzegiem Jordanu. Ludzie ci przychodzą, by się obmyć. Nie tylko z brudu i zmęczenia po długiej drodze, ale przede wszystkim z grzechów, z tego brudu, który kala ich sumienia, ich dusze, zatruwa ich serca. Przychodzą, by posłuchać tego dziwnego człowieka – proroka, anioła, może nawet Eliasza czy samego Mesjasza? Wieloletni pobyt na pustyni uczynił ze świętego Jana istotnie świecę, lampę, pochodnię Bożą, jak określają go teksty liturgiczne. Ale po latach spędzonych na pustkowiu nadeszła w końcu ta chwila, dla której św. prorok przebywał tak długo na pustyni. Pewnego dnia do pustelnika o imieniu Jan, syna Zachariasza i Elżbiety „skierowane zostało słowo Boże” (Łk 3,2). Wiele lat milczał i unikał ludzi, ale teraz, po Bożym zawołaniu wszystko się odmienia – po latach milczenia i samotności przemawia do tłumów z wielką siłą, zachęca, namawia, upomina, karci, w końcu też sięga po groźby! Moc tego człowieka była ogromna i tłumy to czuły. I, jak mówi Pismo: „snuli w swych sercach domysły co do Jana, czy nie jest Mesjaszem” (Łk 3,15), ale prorok odpowiadał: „Nie, nie jestem Mesjaszem. Idzie za mną mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów” (por. Łk 3, 16 i n.). Czy taka postać ma dar przekonywania? Czy słowa wypowiadane przez takiego człowieka mają jakąś moc? Oczywiście, Jan staje się już nie tylko zwiastunem, nie tylko wielkim ascetą, ale: „głosem Bożym, wołającym na pustyni”, jak prorokował Izajasz (40,3). To Boży głos nawoływał ludzi, budził sumienia i poruszał serca. Taki głos nie pozostawia wątpliwości. Mimo poczucia tej mocy Jan wie, że jest tylko poprzednikiem, zwiastunem. „Ja chrzczę was wodą, On będzie to czynić Duchem Świętym i ogniem” (por. Mt 3,11). Ale zanim to się stanie, zwiastowany przez Chrzciciela Jezus sam przychodzi do Jana prosząc, by ten Go ochrzcił. Zdumiony i pełen pokory prorok nie bardzo rozumie swoje zadanie, ale powodowany pokorą właśnie spełnia prośbę Jezusa. Dzieje się to, o czym przed chwilą czytaliśmy. Ale przecież Jezus nie potrzebował chrztu! Dlaczego to czyni? Ewangelia niewiele mówi na ten temat, relacjonując rozmowę spokrewnionych, bliskich ludzi, znanych sobie dotychczas tylko dzięki więzom krwi. Teraz Jan przekonuje się, że to Jezus jest „tym, który ma nadejść”. „Ustąp teraz – mówi Jezus do Jana - bo tak godzi się wypełniać wszystko, co sprawiedliwe” (Mt 3,15). Baranek Boży, jak nazwie Jezusa św. Chrzciciel, wychodzi po ponad trzydziestu latach z tłumu. Już stał się jednym z nich, ma, jak każdy człowiek na ziemi, swą genealogię – przodków, krewnych, miejsce urodzenia, zamieszkania, swoją biedę i jakieś zajęcie. Staje się podległy Prawu, jak każdy Izraelita. Ale od tej chwili misja Jezusa nabiera tempa – otwarcie wychodzi do swego ludu jeszcze jako jeden z nich, ale jednak jakże inny... Zanurza się w Jordanie. Mamy prawo przypuszczać, że w


 1     2     3     4     5 

Powrót do listy