i obrony swej chwały: „Zejdź z krzyża, a uwierzymy Ci... Poczekaj, zobaczmy, czy przyjdzie Eliasz i go uratuje... Hej, Ty, co innych wybawiałeś, wybaw sam siebie. Jeśli jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie” (por. Łk 23,35 i n.)... Tutaj, nad Jordanem, Baranek Boży bierze na siebie ciężar ludzkiego grzechu, tam, na Golgocie, za grzesznych ludzi ponosi największa ofiarę. A „nie ma większej miłości ponad tę, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,12-13). To przykazanie Jezus, dając przykład miłości i poświęcenia, zostawia nam, abyśmy się wzajemnie miłowali.
Korzystając ze sposobności niech wolno mi wyrazić Bogu ogromną wdzięczność za to, że wśród nas jest dziś tak wielu gości: duchownych innych Kościołów, wiernych innych wyznań... Wielu z Was, moi Drodzy, jest już z nami wiele lat, dla niektórych z Was to już chyba trzynaste czy czternaste styczniowe spotkanie w murach słupskiej cerkwi. Doświadczenie tych lat przekonuje, że leży Wam na sercu dobro naszej małej wspólnoty, a dowody życzliwości, które widzimy na co dzień, zwłaszcza w chwilach, gdy potrzebujemy tego najbardziej, mówią same za siebie. Nie jestem tu po to, by twierdzić, że nic nas nie dzieli. Że nauczanie naszych Kościołów – ewangelicko – augsburskiego, zielonoświątkowego, rzymsko i grekokatolickiego, polskokatolickiego czy mojego, prawosławnego jest takie samo, że nic nas nie różni. Różni, a jakże. I wielka szkoda, że tak jest. Ale osobiście nie traktuje tego faktu jako przekleństwo czy ostateczną klęskę chrześcijaństwa... Trudno, stało się. Osobiście dla mnie jest to wyzwanie, pewien sprawdzian dojrzałości wiary – na ile potrafię okazać miłość komuś, kto jest tak różny ode mnie? Kto w niektórych kwestiach nie zgadza się – bo chcąc pozostać wiernym swemu Kościołowi nie powinien tego czynić - z punktem widzenia mojego Kościoła, prawosławnego? Kto ma inne spojrzenie na wiele rzeczy, inną liturgię, inny język, inne doświadczenia? A jednak przyjęcie przez Was, moi Drodzy, zaproszenia na nasze święto Jordanu i Wasze uczestnictwo w tak ważnej dla nas liturgii jest dla mnie realizacją Jezusowego przykazania o miłości, wyrazem (może niekoniecznie gotowości do umierania za kogoś, ale...) życia dla kogoś, czy może umiejętności życia z kimś, kogo można kochać, szanować (świadomie nie używam słów „tolerancja, tolerować”, bo to stanowczo zbyt mało), a więc szanować mimo tego, że jest inny. My ze swej strony jako prawosławni postaramy się odwzajemnić te sympatie dzisiejszą gościnnością, szczerością i życzliwością, ciepłem w naszych częstych przecież, codziennych kontaktach... Ewangelia Chrystusa, gdy staje się indywidualną ewangelią każdego z nas, łatwo przeradza się w instrument do wyszukiwania wrogów i do bicia nią po głowie takich, kto „nie chodzi do naszego kościoła” czy też „nie chodzi z nami”, jak skarżyli się Jezusowi apostołowie. Ale gdy Dobra Nowina pozostanie Chrystusowa, a my, jak Jan Chrzciciel, „będziemy się umniejszać, by Jezus się wzmacniał” może stać się Bożym spoiwem dla ludzkich słabości, i wtedy, bądźmy pewni, że i my wypełnimy „wszystko to, co sprawiedliwe”.
 1     2     3     4     5 
Powrót do listy