– Władze nie pozwalały, aby zamieszkał w nich jakikolwiek duchowny. Trzeba było użyć sposobu – wspomina o. Konstanty.
Duże mieszkanie przy ulicy Kniaziewicza zamieniono na mniejsze w dawnej stróżówce. Na początku bez meldunku, na dziko. Najpierw wprowadził się o. Konstanty Bajko, wikariusz parafii, później władyka. W pozyskaniu kolejnych mieszkań pomógł ksiądz Napierała, oferując mieszkańcom sąsiedniej kamieniczki przy ul. św. Mikołaja własne piękne mieszkanie przy ul. Zegadłowicza w zamian za dwa zrujnowane pokoiki.
Tymczasem ludzie cisnęli się w małej cerkwi, więc hierarcha ponaglał, aby przenieść się do nawy głównej. Odbudowano tylko prawy filar, połatano dziury, położono posadzkę i w miejscu ikonostasu zrobiono prowizoryczny ołtarz. Między ołtarzem a filarami wierni poruszali się po zbitych z desek podestach, wokół których było pełno wapna, cementu i desek.
– W 1966 roku w takiej scenerii brałem ślub – wspomina starosta Mikołaj Zołotariew. – W sobotę podesty rozkładano, a w poniedziałek z rana były składane, bo przecież trzeba było kończyć remont.
Na Paschę 1966 roku przyszło tak dużo wiernych, w tym przyjezdnych, że trudno było się pomieścić.
– W pewnym momencie zrobił się ogromny hałas, bo ludzie pospadali z rusztowań – śmieje się o. Marczyk.
Upór władyki doprowadził do postawienia ogrodzenia, mimo oporów konserwatora zabytków. Kiedy pojawił się wykop, zaczęły się interwencje urzędników. W dzień trzeba było postawione nocą elementy rozbierać. Nie dawano jednak za wygraną. Elementy „z odzysku”: kamienie, kostka brukowa, specjalnie wybrana cegła klinkierowa, cement oraz sadza w celu „ustarożytnienia” ogrodzenia były pomysłem hierarchy i dały zamierzony efekt, kładąc kres protestom. – I wewnątrz, i na zewnątrz jest to samo – przekonywał władyka konserwatora o zgodności muru z fakturą budynku.
Nim prace w katedrze dobiegły końca, biskup Bazyli Doroszkiewicz 1
 1     2     3     4     5     6 
Powrót do listy